POTĘGA KOBIET!

Tak, jak wszystkie najcenniejsze łaski Boże przychodzą na nas przez kobiety, tak i te przyszły do mnie przez moją Basię… 

Wojciech Kilar

 

W filmie Edwarda Dziewońskiego “5 dni z życia emeryta” pianista na emeryturze robi życiowe podsumowania. Zaczyna dostrzegać, że poza pracą i mamoną istnieje także rodzina z ciekawą historią do opowiedzenia. Ja też, mając już swoje lata, coraz częściej rozmyślam… Ostatnimi czasy nachodzą mnie natarczywe refleksje na temat cichego bohaterstwa kobiet. Być może dlatego, że znam je częściowo z autopsji.

Urodzony w czasie okupacji niemieckiej wychowywałem się głównie pod bezpośrednim wpływem kobiet — mamy, cioci i babci. Ojciec był w niewoli, więc idolem męskości był dla mnie brat mamy prowadzący duże gospodarstwo — bazę przetrwania rodziny. Dzięki zespołowej pracy i życzliwej współpracy wszystkich powoli odtwarzano zniszczoną  przez Niemców infrastrukturę i wyposażenie gospodarstwa — wóz konny, parę koni i krów oraz nierogaciznę. Dzisiaj, to wysokodochodowe przedsiębiorstwo. Kobiety obrabiały len przerabiając go na domowych krosnach w sukno, z którego następnie własnoręcznie szyły koszule i spodnie. Przyglądałem się temu z dziecięcą ciekawością m.in. dlatego, że pracom kobiet towarzyszyły często śpiewy i wesołe opowieści.

Rok 1949 r. postawił nie lada wyzwanie przed całą rodziną, zwłaszcza babcią i jej najstarszą córką, osiadłą kilka kilometrów dalej. Wujek, jako kułak oporny wobec kolektywizacji, czyli wróg ludu, z wyrokiem 5. lat trafił do więzienia. Przez cały czas “odsiadki” babcia samotnie prowadziła dom i 40-hektarowe gospodarstwo, w tym orki, siewy, sianokosy, wykopki ziemniaków, buraków oraz żniwa. Oprócz tego musiała realizować tzw. “obowiązkowe dostawy” mleka, ziemniaków, mięsa i zbóż. Wszystko to było oparte o pracę własnych rąk. Maszyn — poza kieratem — nie było. W tym samym roku jej najstarsza córka nagle owdowiała i znalazła się, podobnie jak babcia, w sytuacji nowej i niespodziewanej, z 40. ha ziemi, dobytkiem i dodatkowo pięciorgiem małych dzieci w domu. Tragiczną śmierć męża przeżyła boleśnie ale nie załamała się. Tyle, że jej 14-letni syn musiał przerwać naukę i przejąć część obowiązków od matki. Ostatecznie, niewiarygodnym wprost wysiłkiem woli, poświęceniem dla domu i rodziny oraz wzajemnej pomocy sąsiedzkiej udało się obu paniom przeżyć zwycięsko okres socjalizmu w jego najgorszym czasie dla rolników, czyli do śmierci Stalina. Wszystkie cztery dziewczyny, córki cioci, okazały się też osobami dzielnymi. Skończyły wyższe studia, dwie najmłodsze zostały lekarkami, pozostałe dwie — nauczycielkami. Ich mama i babcia dożyły szczęśliwie późnego wieku, a moja mama — dziewięćdziesięciu lat.

Po zakończeniu wojny i powrocie ojca z pięcioletniej niewoli opuściliśmy ukochaną przeze mnie wieś przenosząc się do powiatowego Makowa Mazowieckiego. Poszedłem do szkoły, ojciec do pracy a mama dbała o dom. Nie była to jednak zwykła troska. Niedożywiony przez pięć lat niewoli organizm ojca nie podołał przywiezionej z obozu gruźlicy i młodo zmarł. W konsekwencji utrzymanie rodziny spadło na barki mamy. Tato zdążył jedynie postawić dom — skromny, drewniany, jednospadowy, bez wygód. Wodę do celów spożywczych, prania i kąpieli nosiło się wiadrami z odległej studni miejskiej. Na szczęście był sad z różnorodnymi odmianami drzew i krzewów. Uzupełniony warzywami i kwiatami pozwolił mamie na przydomową sprzedaż, co latami stanowiło główny dochód rodziny. W połączeniu z ogromną oszczędnością  oraz niepospolitą przedsiębiorczością i pracowitością mamy nie pamiętam głodu, chodziłem czasami w pocerowanej ale zawsze czystej odzieży, w czapce, rękawiczkach i skarpetach zrobionych na drutach. Własnym sumptem i głównie na własny użytek mama wytwarzała także domowe wędliny, makarony, marynaty, wypieki i weki a przez lata studiów i póki żyła słała na imieniny bonus finansowy w wysokości mojego wieku. Jak te trzy dzielne kobiety — babcia, ciocia i mama (slangowo „sigmy”) — dały sobie same radę ze wszystkimi problemami egzystencjalnymi swojego czasu? Zachodzę dzisiaj mocno zakłopotany w głowę jak babcia i ciocia znajdowały jeszcze siły na 7‑kilometrową pieszą wędrówkę na targ z masłem, serem i jajkami w koszyku oraz drobiem pod pachą, a także na niedzielną Mszę Św. i wieczorne celebrowanie nabożeństw majowego i czerwcowego “przy Krzyżu”? Chapeau bas! Podobne obserwacje zgromadził pewnie nie jeden z nas “wojennych” i powojennych…

Okres studiów i początków pracy na PUM (Pomorska Akademia Medyczna w Szczecinie), to czas dominacji mężczyzn — szefów, adiunktów i asystentów. Tylko dwie panie profesor były Kierownikami jednostek PUM: Zakładu Mikrobiologii oraz Zakładu Higieny. Stopniowe odkrywanie wyjątkowo ważnej roli kobiet miało więc miejsce także w pracy zawodowej. Wagę i znaczenie rzekomej “słabej płci” podziwiałem poprzez funkcję pielęgniarek, w szczególności instrumentariuszek i oddziałowych. Ostatnio również rejestratorek — “wizytówek” niemal każdej placówki ochrony zdrowia. W czasach, kiedy lekarz wraz z pielęgniarką musiał osobiście obsłużyć wszystkich pacjentów, panie w pięknie wykrochmalonych, wyprasowanych czepkach i mundurkach taktownie uczyły nas, początkujących adeptów medycyny, aseptycznego wykonywania opatrunków, robienia iniekcji, zakładania i zdejmowania gipsów, poprawnego zachowania na bloku operacyjnym itp. Sprawna i doświadczona instrumentariuszka, to niezastąpiona pomoc operatora i warunek dobrego i udanego przebiegu każdej operacji. Reasumując — wszystkie te miłe i dzielne osoby tzw. białego personelu postrzegam, jako ciche gwiazdy swojego zawodu. Chwała im za to!

W temacie kobiecej potęgi nie mogę pominąć nadzwyczajnego przykładu pani Barbary Kilar (z d. Pomianowskiej), pianistki i żony sławnego kompozytora Wojciecha. Oboje byli praktykującymi katolikami, lecz przez wiele lat on był “katolikiem, ale…” Ona nawracała wszystkich wokół, ale przede wszystkim mnie - wyznał kiedyś Wojciech Kilar w rozmowie z Krystyną Kajdan. Zrezygnowała z pracy w szkole muzycznej na rzecz ratowania i wspierania męża. Tym bardziej, że pan Wojciech wrócił ze stypendium w Paryżu uzależniony od alkoholu. Nałóg dominował w jego życiu. Zaczęły się kłopoty zawodowe i zdrowotne. Muzyk trafił do szpitala z pękniętym wrzodem żołądka. Strach pomyśleć, jak mogłoby się potoczyć moje życie, gdyby nie żona – mówił. — Dzięki szczerej modlitwie, niezwykłej delikatności i wytrwałości pomogła mi wyrwać się z nałogu. Nie wstydzę się do tego  przyznać, że to właśnie dzięki żonie przestałem pić alkohol. W tej chwili nie wezmę do ust nawet nadziewanej nim czekoladki”. Taki sukces na polu wiary i alkoholizmu łącznie, to rekord i mistrzostwo świata w jednym. To Himalaje potęgi kobiecej!

Moja końcowa refleksja. Nie ma kobiet pracujących i niepracujących, ponieważ wszystkie są pracujące ciężko i odpowiedzialnie! NIKT NIE JESTSTANIE ZADBAĆDOM, O DZIECI, O MĘŻA , O KONTAKTY RODZINNETOWARZYSKIE, O ATMOSFERĘESTETYKĘ DOMU TAK, JAK KOBIETA. Opiekuńczą i służebną rolę kobiet, niezawodnych  partnerów życiowych najlepiej widać w gabinecie lekarskim. To ona najczęściej wprowadza za rękę swojego zdrętwiałego ze strachu lub zaawansowanego w latach męża, mówi za niego, pokazuje jego dokumentację, w pamięci przechowuje leki, terminy wizyt kontrolnych i inne zalecenia.

Dzięki Ci, Panie Boże, że stworzyłeś kobietę, prawdziwy cud natury, przewidziałeś dla niej tak unikatową rolę w życiu, którą Ona i tylko Ona potrafi pełnić z takim oddaniem, uśmiechem, wdziękiem oraz właściwą sobie  inteligencją, mądrością, taktem i skutecznością.

Nulla dies sine linea — nulla dies sine Femina.

- Wyrazy najwyższego szacunku dla wszystkich Pań ślę w asyście swojej ponad stuletniej pacjentki. /-/Wojciech Żebrowski